Dwa tygodnie później:
Byłam gotowa do drogi, ale na swej drodze ucieczki napotkałam jeden maleńki problem.
- Meguś! Moja synowa!- Piszczał Ran biegnąc w moją stronę, a tak bardzo się starałam wyjść nie postrzeżenie.
- Aaa, dzień dobry pani.- Uśmiechnęłam się nerwowo, gdzie jest Jun kiedy jej potrzebuje?!
- Już wyjeżdżasz? Nie chcesz z nami zostać?- Spytała trochę zasmucona, co ja miałam zrobić w takiej chwili?
- Nie, znaczy tak! Biorę udział w turnieju, muszę iść, ale wrócę! Znaczy, jeśli będę mogła.- Byłam nerwowa, jąkałam się niesamowicie, a pani tao uśmiechała się ciepło.
- Liczę na ciebie.- Powiedziała mierzwiąc mi lekko grzywkę.
- Nie zawiodę pani!- Nie mogę zawieść tej kobiety jest taka miła i zabawna... jednocześnie straszna, uparta i dziwna, ale mimo to bardzo ją lubię.
- Och Megi! Mówiłam ci mów mi mamo.- Jęknęła nadymając policzki.
-..... Przepraszam, ale nie potrafię.- Powiedziałam spuszczając wzrok na podłogę. Nie czułam wstydu, fioletowłosa zajmowała się mną przez dwa tygodnie, wiec otworzyłam się i zaufałam jej, ale to dziwne uczucie, mówić do kogoś obcego "mamo", zwłaszcza jeśli podoba się tobie jej syn. Tak to trochę niewygodne.
- Wiedziałam! Nie nadaje się na matkę. Jestem tak podłą osobą. Nie dziwię się, że nie chcesz tak do mnie mówić!- Płakała granatooka odprowadzając mnie do drzwi. Czułam się okropnie, jak mogłam zranić jej uczucia usprawiedliwiając się swoją głupią dumą.
- Nie prawda! Jest pani najlepsza. Przepraszam, nie chciałam pani...- Rozpłakała się jeszcze bardziej. Co ja mam teraz zrobić?! Próbowałam wszystkiego, aż w końcu doszłam do ostatecznego rozwiązania.
- Co mogę zrobić, aby pani nie płakała?- Spytałam spokojnie, choć byłam bardzo zmartwiona widząc jeszcze więcej łez w jej oczach.
- Zostań moją synową!- Krzyknęła dusząc mnie w uścisku śmierci. Wszyscy spojrzeli na nią jakby postradała wszystkie zmysły i szczerze mówiąc sama zaczynam się nad tym zastanawiać.
- Mamo! Puść ją!- Krzyknęła Jun wyrywając mnie z rąk swej rodzicielki.
- Nie! Ona zostaje ze mną!- Płakała kobieta ciągnąc mnie do siebie za prawą rękę.
- Jedzie z nim!- Zielonowłosa na znak protestu pociągnęła mnie mocno za lewą ręka w swoją stronę.
- Pomocy!- Płakałam, czując jak zaraz wyrwą mi ręce. Spojrzałam w niebo, a po chwili wiatr zaczął przybierać na sile, aż w końcu uniósł mnie kilka metrów ponad ziemię. Uczucie było niesamowite, a miny Tao bezcenne, niestety kiedy zdałam sobie sprawę jak wysoko jestem spanikowałam i zleciałam na dół podnosząc w górę wszelkiego rodzaju piach i kurz.
- Uważaj dzieciaku.- Syknął En plując piachem, który dostał mu się w otwarte szeroko usta.
- Jak to zrobiłaś?- Ching spojrzał na mnie podejrzliwie, ale jednocześnie radośnie.
- Wszystko wam wyjaśnię. Megi biegnij, Lenny już czeka.- Zaśmiała się wesoło nastolatka.
Westchnęłam i ruszyłam w stronę wzgórza, gdzie dostrzegłam biały łeb ogiera.
- Znów będziesz jechać konno.- Śmiała się Sakura racząc się wreszcie pojawić. Gdybym nie była zajęta narzekaniem na młodego Tao, który czerpał z mojego lęku wysokości wielką frajdę to bym się odgryzła tej martwej kobiecie z nawiązką. Wyruszyliśmy w podróż do Tokio, kłócąc się i narzekając. Oczywiście ja się kłóciłam z białowłosą lub narzekałam, zaś oba duchy, jeśli nie rozmawiały z nami, to co raz głośnej sprzeczały się ze sobą.
Minęły trzy dni za nim wróciliśmy do apartamentu. En nie miał żadnych sprzeciwów, abym została z jego bratankiem, lecz postawił warunek. Mam mu zapewnić koronę szamana, która mnie całkowicie nie interesuje. Nie wiem tylko jak mu ją zapewnić, skoro i tak nikt nie wygra... właśnie skąd ja to wiem? Eh, mniejsza może moje przyjaciółki będą wiedziały.
- Megami! Rusz się! Idziemy na trening!- Jak zwykle Len wparował do mojego pokoju i tradycyjnie dostał poduszką prosto w twarz.
- Może się przebierałam! ... Przestań wchodzić do mojego pokoju jak do obory!- Krzyknęłam rzucając kolejną poduszką w mój wciąż oszołomiony cel. Nieruchomy cel łatwiej trafić.
- Słuchaj nie mam czasu na walkę na poduszki, czy jak to tam zwiecie, ale teraz masz trening.- Powiedział rzucając mi kompletem dresowym w twarz. Nienawidzę ćwiczeń! Dlaczego ja się dałam na to namówić?! Powinnam wziąć pod swoje skrzydła jakiegoś idiotę i odpoczywać cały dzień.
- Niestety ze mną tak nie masz, teraz się przebieraj. Za pięć minut wychodzimy.- Ogłosił zamykając za sobą drzwi i wreszcie opuszczając moje "małe sanktuarium". Szybko się przebrałam i pakując kilka rzeczy do mojej torebki zeszłam na dół.
- Może jeszcze się pomalujesz i ubierzesz szpilki?- Syknął skanując mnie wzrokiem marszcząc brwi w niezadowoleniu. Nie moja wina, że wolę różowe dresy, białą koszulkę i tego samego koloru adidasy na rzepy. Wytknęłam mu język i poszłam przodem. Na szczęście w połowie drogi do wyjścia z hotelu dogonił mnie i szedł przodem wskazując kierunek. Za każdym razem idziemy inaczej do parku, nie rozumiem, co jest takiego dziwnego w poruszaniu się stałą trasą o wybranej godzinie!
- Nie wiem, może dlatego, że kocham słuchać twoich narzekań.- Sarkastyczny szaman powinien dostać nagrodę nobla za te jego kąśliwe i wredne uwagi.
- Gdybyś zaczął trenować tą umiejętność to może nie musiał byś słuchać moich myśli na okrągło. Z resztą nie życzę sobie tego i tak, więc poproszę Annę, żeby cię potrenowała.- Powiedziałam wyprzedzając go w naszych małych biegach za wszelką cenę starając się nie śmiać z jego niesamowitej zdolności robienia zszokowanych min.
- Co?! Niby dlaczego?! Nie zgadzam się!!- Protestował nastolatek wyraźnie zburzony moją chęcią rozkazywania mu, a dokładniej narzucania mojego zdania jemu.
- Mniej gadania więcej biegania!! Raz, dwa! Raz, dwa!!!- Krzyczała Sakura pojawiając się przed nami w stroju generała i dowodząc nami niczym wojskiem na porannych treningach.
Kiedy wróciliśmy, cóż po raz pierwszy Len był kompletnie wyczerpany, a mnie do Sakura niosła bo, gdy zobaczyłam schody zemdlałam. Jedno jednak wiedziałam na pewno, jutro nie ruszę się z mojego pokoju i wątpię, żeby złotooki zrobił cokolwiek innego niż posiłek i leżenie na kanapie w salonie. Poranek, a raczej południe było takie jak przewidziałam przed straceniem przytomności. Szaman cudem zszedł do kuchni narobił sobie jedzenie na cały dzień i leżał przesypiając większość czasu. W moim przypadku było znacznie gorzej, ja nie byłam nawet wstanie wstać, a już nie mówię co się działo kiedy próbowałam usiąść. Koło godziny czternastej poszłam do łazienki, w której siedziałam przez cztery godziny. Odkryłam, że kozie mleko Jun jest nie tylko doskonałe na cerę, ale i łagodzi bóle mięśni. Wychodząc ubrałam pidżamę i szlafrok i poszłam zrobić kolację, zapomniałam, że miałam maskę z wodorostów na twarzy i kiedy Tao wszedł do kuchni prawie dostał ataku serca.
- Co ty masz na twarzy?! Jeśli chcesz mieć twarz umalowaną jak potwór do idź do cyrku!- Krzyczał próbując ukryć, fakt, że się przestraszył i to na dodatek mnie.
- To się nazywa maseczka myślący inaczej osobniku płci brzydkiej. Odblokowuje pory i oczyszcza cerę. Jesteś facetem nie zrozumiesz moich potrzeb.- Powiedziałam zabierając ze sobą do sypialni tacę z jedzeniem.
- Dziewczyny.- Mruknął pod nosem biorąc z lodówki karton mleka i wracając na kanapę, kiedy jego potrzeba białka została już zaspokojona.
Następnego dnia około godziny ósmej pojechaliśmy na lotnisko. Nasze bagaże, a raczej moje były zapakowane bezpiecznie w prywatnym samolocie rodu Tao. Książki, odtwarzacze, radio, telefon, laptop to wszystko miała zapakowane do walizki i zaadresowane do wioski Dobi Viliige wraz z moim innymi bagażami. Podręczną torbę podróżną miałam zapełnioną najpotrzebniejszymi rzeczami. Mała kosmetyczka, ręcznik, śpiwór, poszewka na poduszkę, bielizna, kilka par ubrań, telefon i lusterko. Wybrałam stroje odpowiednie do mojej broni, którą miałam przypiętą do pasa. Czarna sukienka do kolan na grubszym ramiączku z dekoltem, białe podkolanówki i czarne lakierki do tego biała skórzana kurtka. Włosy związałam w koński ogon czerwoną wstążką i w takim stroju czekałam na bandę szamanów, którzy jak mieli w swoim zwyczaju spóźnili się o dobre trzy godziny. Wyjęłam książkę o klimacie i ukształtowaniu Ameryki Północnej i bardzo się wciągnęłam w to dzieło nie zauważając nawet przyjazdu tej hałaśliwej hołoty.
- Mam zamiar dotrzeć do Dobi Villige na swoim duchu stróżu.- Oznajmił Hao, zaraz to ten gość już tu jest?! Muszę popracować nad moją uwagę na otoczenie.
- To nie możliwe!- Oburzył się Rio, a wyśmiał go Trey.
- Nie dla takich słabych szamanów ja wy.- Odparł przypatrując się nam z uwagą.
- Ty, to ty zdmuchnęłaś moich ludzi jednym atakiem... Ale kim ty jesteś dzieciaku?- Spytał obojętnym głosem. Nie obchodziło mnie w tym czasie, że ten gość jest niebezpieczny i nie wiem skąd go znam, ani jakim cudem wiedziała, że tu będzie, ale ta uwaga była bez szczelna!
- Przepraszam? Mógłbyś powtórzyć, bo chyba ni usłyszałam.- Warknęłam gotowa walczyć z nim tu i teraz.
- Kim jesteś szczeniaku? Tak lepiej?- Spytał z uroczym uśmiechem. Gdyby para mogła wychodzić uszami na pewno teraz wychodziła by mi tonami.
- Słuchaj chłopczyku. tak se możesz mówić do kolegów, ale nie do MNIE!!! Taki silny, a manier nie ma... A może tylko się zgrywasz smarkaczu?- Uśmiechnęłam się złośliwe widząc jak teraz on próbuje kontrolować swój gniew.
- Jestem nie pokonany! Zostanę Królem szamanów i stworzę świat tylko dla szamanów!- Krzyknął, jego ekipa stała za nim twardo, co mnie bardzo rozbawiło.
- Ty? Królem? Chyba miałeś na myśli pozycje królowej.- Zaproponowałam bawiąc się jego kosztem ignorując fakt, że to ja mogę ucierpieć, ale kto by kierował się rozsądkiem w takiej chwili.
- A ty niby kim jesteś żeby się tak wymądrzać?- Spytał mrużąc oczy i zaciskając obie dłonie w pięści.
- Kobietą. One tak mają.- Odpowiedział Morty za co dostał ode mnie mocnego kopniaka. Blondynek poleciał prosto do gwiazd, jestem ciekawa, czy się pożegnał i gdzie wyląduje.
- Racja... Znaj swoje miejsce dziewojo!- Krzyknął wysyłając w moją stronę kulę ognia. Jednym machnięciem ręki zniszczyłam nadlatujący atak, który na ich szczęście w nich nie trafił.
- Nie będziesz mi rozkazywała jakaś dziewczyna podająca się za chłopaka!!- Wrzasnęłam głośno. Byłam pewna, że mnie usłyszał, więc z całkowitym spokojem weszłam na pokład latającego ptaka. Szamani z niepewnością ruszyli za mną i dopiero wtedy wyruszyliśmy w podróż, która miała całkowicie odmienić nasze życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz