sobota, 6 września 2014

9. Nowy poziom

Obudziłam się w swoim pokoju. W pół przytomna poszłam do łazienki się wykąpać. Wysuszyłam włosy i wróciłam do pokoju się przebrać. Było koło ósmej i jak zwykle miałam pół godziny żeby zdążyć do szkoły. W minutę znalazłam się w kuchni, gdzie czekał Tao. Rzucił mi dwie zapakowane kanapki i poszedł do salonu wylegiwać się na kanapie. Gdybym nie miała fioła na punkcie punktualności to bym się nim przejęła.
- Wychodzę!- Krzyknęłam ubierając czerwony płaszcz przeciw deszczowy do kolan i białe  kalosze centymetr za kolana.
- Zrób dobre notatki!- Krzyknął za mną z kanapy. Leń jeden. Kierowca już na mnie czekał i w przeciągu 15 minut byłam w budynku zwanym przez niektórych więzieniem lub piekłem. Poszłam do szatni zostawić płaszcz i kalosze. Ubrałam buty szkolne i skierowałam się do klasy, gdzie miałam mieć matematykę. Żegnaj świecie! Zajęłam swoje miejsce i czekałam aż to piekło się wreszcie skończy. Matematyczna, której imienia nie warto znać zadała nam 50 zadań na LEKCJĘ i kolejne 50 do DOMU. Przeklinając ją w myślach robiłam te zadania, na szczęście odkryłam, że z tych 100, 90 mam już zrobione, zrobiłam dziesięć, które należały do mojej pracy domowej i zaczęłam przepisywać resztę. Skończyłam razem z dzwonkiem, ale ręka mnie bolała tak mocno, że zastanawiałam się czemu mi jeszcze nie odpadła. Później cztery lekcje przyrodnicze. Biologia minęła szybko ponieważ oglądaliśmy film o poczęciu ludzkiego gatunku. Na geografii dwie grupy przedstawiały projekt, który dzięki Bogu ja i Len już prezentowaliśmy i miałam spokój. Chemia, jak chemia nasz nauczyciel miał dzisiaj z nami praktykę, więc ręka zdążyła mi odpocząć. Na fizyce mieliśmy zastępstwo z panią bibliotekarką, która postanowiła zrobić na lekcje poezji francuskiej. Podczas lekcji japońskiego pisaliśmy wypracowanie na temat „pokoju na świcie” , a lekcja angielsko była odwołana, więc miałam czas, aby pójść do klubu tenisowego i trochę poćwiczyć, a właściwie to się uczyć w niego grać.
   Wróciłam wieczorem, całkowicie padnięta. Nie wiedziałam, że tenis ziemny to tak ciężki sport. Poszłam do kuchni by zastać zabrudzony stół, pełny zlew, nie opróżniona zmywarkę i pustą lodówkę.
- Len, ty sobie chyba ze mnie kpisz!!- Wrzasnęłam idąc do łazienki umyć się i zmienić mundurek na coś bardziej domowego.
- To teraz zamówić kolację i śniadanie.- Mówiłam do siebie wykręcając numer do recepcji.
-( Dzień dobry w czym mogę służyć.)
- Dobry wieczór proszę pani. Chciałabym proszę, zamówić kolację i śniadanie dla dwóch osób na godzinę dziewiętnastą i siódmą rano.
-( Oczywiście, pani Tao. Czy coś jeszcze?)
- Nie dziękuję pani. Do widzenia
- ( Proszę bardzo.)- Odpowiedziała rozłączając się. Teraz tylko posprzątać całą kuchnię. Kolacja zdążyła mi wystygnąć za nim wszystko zmyłam i pochowałam. Czasem się zastanawiam, czy jestem jego przyjaciółką czy darmową pokojówką. Około dwudziestej zjadłam i poszłam do pokoju, aby przeczytać lekturę pod tytułem „ Romeo i Julia”. Skończyłam ciągu dwóch godzin i zaliczając szybkie mycie ubrałam pidżamę. Spakowałam się na jutro i poszłam spać.
    Następny dzień i trzy kolejne minęły podobnie, tylko miałam więcej zadane. Len trenował i walczył jeszcze raz. Kiedy wrócił  w czwartek w środku nocy był wściekły jak osa. Oczywiście dowiedziałam się, że przegrał, a do tego uratował cztery litery Asakurze, co go wyprowadziło z równowagi ponieważ chciał go zniszczyć. Wyżywał się na mnie przez dobre trzy dni. Cokolwiek bym nie zrobiła lub zrobiła, zawsze było źle. Wydarł się na mnie za to, że siedziałam w fotelu i czytałam książkę, podałam mu obiad pod nos, zrobiłam zakupy, odrobiłam za niego lekcję, żeby nauczycieli nie pozabijał. Dzisiaj znów miał walkę, ale tym razem z Yoh. Jak to się skończyło remisem. Dlaczego? Otóż Tao ma tendencje do nie kontrolowania swojego gniewu. Asakura się ze mnę przywitał i gratulował wstępu do turnieju. Len się wściekł i próbował go zabić, ale cud nad cudami, że obaj mieli remis i przeszli bez gadania.
- Zapraszam do mnie! Uczcimy to!!- Krzyczał szatyn ciągnąc złotookiego za ramię. Po raz pierwszy cieszyłam się, że temu idiocie skończyło się foriyoku, ale spojrzałam na nich mrużąc lekko oczy. Normalnie by zemdleli, gdyby wyczerpali CAŁE foriyoku, ale tutaj kłócą się i nie wykazują żadnych oznak zmęczenia.

- Megi! Idziesz??- Krzyczał szaman z pomarańczowymi słuchawkami.
- Nie mów do niej Megi!!!- Wrzeszczał fioletowłosy uderzając brązowookiego w głowę tak mocno, że guza mu nabił.
- To jak mam mówić??- Płakał patrząc na mnie jakbym miała mu  pomóc.
- Megami! Ona nie jest twoją koleżanką!- Krzyczał Chiński wojownik wymachując nad szatynem swoją halabardą.
- Ale każdy ma jakiś NIK. Megami jest Meg. Prawda przyjaciółko??- Wyszczerzył się w moim kierunku Asakura zdobywając jeszcze jednego guza.
- Ona nie jest twoją przyjaciółką!- Krzyczał wściekły Tao.
- Jesteś o nią zazdrosny?- Spytał mały blondynek chcąc podrażnić ich nowego przyjaciela.
- Nie jestem zazdrosny!- A na dowód wysłał dzieciaka swoim legendarnym kopnięciem w kosmos.
- Morty lata!!- Śmiał się Yoh, przejechałam sobie ręką po twarzy i trzymając oby delikwentów za tył koszul zabrałam ich do domu Asakury i jakimś cudem wiedziałam gdzie jest. Dziwne, ale cóż kogo to obchodzi? Len poszedł się przebrać w swój mundurek przy okazji mi również kazał grożąc, że zapieczętuje Sakurę w jakimś śmietniku. Tak, więc w bólach przebrałam się w czarną spódniczkę do połowy uda, białe podkolanówki, białą koszulę z luźno zawiązanym zielonym krawatem i żółtą marynarką. Włosy związałam w koński ogon białą wstążką i usiadłam do stołu z chłopakami. Nie było tak źle jak myślałam. Tao i Usui pokłócili się o kostkę mydła. Morty, który wrócił z kosmosu wyskoczył z jakimś kowbojem, Yoh próbował uspokoić swoich przyjaciół, ale skończył robiąc za młynek.
- Irytują mnie.- Rzekła ostro Anna patrząc na mnie jakby to była moja wina.
- Są zabawni!- Śmiała się Pilika.
- Przepraszam Anno.- Przepraszała Tamara, za nie wiadomo co.
- Niech się wyszaleją.- Powiedziałam pijąc herbatę, której Lenny nie pił ponieważ miał swoje mleko. Chyba całą lodówkę im opróżnił z tego białego płynu.
- To wanny śmierdziele!!!- Wrzasnęła blondynka wykupując wszystkich z salonu. Nie wiem, co tam robili, ale słyszałam śmiechy, krzyki, odgłosy bójki i głośne rozmowy. Kiedy wyszli byli w strojach od karate i szczerze to nie wiedziałam skąd Tao miał ze sobą bagaż pełny ubrań na zmianę. Oczywiście po jakże wyczerpującej kąpieli znów byli głodni, jedli i jedli. Len jako jedyny zjadł najmniej z męskiej ekipy, która z pełnymi brzuchami poszła spać do pokoju Asakury.
  Siedziałam na murku i czekałam na tego gbura, który żegnał się z Asakurą. Byłabym kłamcą jeśli powiedziałabym, że nie uroniłam ani jeden łzy wzruszenia. Wyjeżdżając natknął się na mnie i patrzył ze zdziwieniem.
- Miałaś spać.- Powiedział schodząc z konia w tej pelerynie. Czemu on musi wyglądać jak pajac, kiedy ja staram się być poważna.
- A ty miałeś zostać. Gdzie się książę wybiera?- Spytałam nie mogąc się opanować.
- Nie twój interes. Wracaj do domu.- Powiedział odwracając się do mnie plecami.
- Nie mogę przecież idioto!!- Krzyknęłam wściekła. Jakoś przeszła mi ochota pomagania mu w czymkolwiek.
- Niby dlaczego?- Syknął odwracając się do mnie przodem z poirytowanym wyrazem twarzy.
- Bo nie ma tu mojego domu.- Odpowiedziałam. Miałam to gdzieś. Jutro pójdę z chłopakami ratować temu zarozumialcowi tyłek.
- Tam dom twój gdzie serce twoje.- Powiedział patrząc na mnie spokojnie. Od kiedy on się taki romantyczny zrobił?
- A gdzie moje serce?- Spytałam wciąż zła na jego arogancką postawę.
- Przecież mówiłem, że ze mną. Ty naprawdę mnie w ogóle nie słuchasz.- Mruknął oburzony.
- Czyli jedziemy do twojego wujka?- Spytałam obserwując siodło. Jak ja tam wejdę??
- Co?? Co masz namyśli przez „my”??! Ty zostajesz tutaj!- Podniósł nieznacznie na mnie głos, ale go zignorowałam.
- Czemu ten koń musi być taki wielki?- Jęknęłam.
- Czy ty mnie słuchasz? Megi to zbyt niebezpieczne! Zabraniam ci.- Oznajmił wyniośle. Poklepałam konia po szyi ten parsknął i położył się na ziemi. Z wielkim uśmiechem na niego weszłam i znów poklepałam go po szyi. Wstał i otrzepał się ze mną na grzbiecie.
- To jedziemy?- Spytałam wesoło. Ze mną się nie zadziera. To zemsta za te jego napady furii, niech głupi się teraz martwi.
- Jesteś uparta.- Syknął zwinnie wsiadając na to wielkiego białego ogiera. Siedział za mną i nim zdążyłam poprosić o wolna jazdę ruszyliśmy pełnym galopem.
- Przypomnij mi, że mam cię zabić.- Pisnęłam, kiedy skakaliśmy nad jakimś płotkiem.
- Chciałaś jechać.- Zaśmiał się złośliwie ignorując fakt, że prawie porwałam jego spodnie. Czemu nie możemy tam już być?!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz