Obudziłam się w
swoim pokoju. W pół przytomna poszłam do łazienki się wykąpać. Wysuszyłam włosy
i wróciłam do pokoju się przebrać. Było koło ósmej i jak zwykle miałam pół
godziny żeby zdążyć do szkoły. W minutę znalazłam się w kuchni, gdzie czekał
Tao. Rzucił mi dwie zapakowane kanapki i poszedł do salonu wylegiwać się na
kanapie. Gdybym nie miała fioła na punkcie punktualności to bym się nim
przejęła.
- Wychodzę!-
Krzyknęłam ubierając czerwony płaszcz przeciw deszczowy do kolan i białe kalosze centymetr za kolana.
- Zrób dobre
notatki!- Krzyknął za mną z kanapy. Leń jeden. Kierowca już na mnie czekał i w
przeciągu 15 minut byłam w budynku zwanym przez niektórych więzieniem lub
piekłem. Poszłam do szatni zostawić płaszcz i kalosze. Ubrałam buty szkolne i
skierowałam się do klasy, gdzie miałam mieć matematykę. Żegnaj świecie! Zajęłam
swoje miejsce i czekałam aż to piekło się wreszcie skończy. Matematyczna,
której imienia nie warto znać zadała nam 50 zadań na LEKCJĘ i kolejne 50 do
DOMU. Przeklinając ją w myślach robiłam te zadania, na szczęście odkryłam, że z
tych 100, 90 mam już zrobione, zrobiłam dziesięć, które należały do mojej pracy
domowej i zaczęłam przepisywać resztę. Skończyłam razem z dzwonkiem, ale ręka
mnie bolała tak mocno, że zastanawiałam się czemu mi jeszcze nie odpadła.
Później cztery lekcje przyrodnicze. Biologia minęła szybko ponieważ oglądaliśmy
film o poczęciu ludzkiego gatunku. Na geografii dwie grupy przedstawiały
projekt, który dzięki Bogu ja i Len już prezentowaliśmy i miałam spokój.
Chemia, jak chemia nasz nauczyciel miał dzisiaj z nami praktykę, więc ręka zdążyła
mi odpocząć. Na fizyce mieliśmy zastępstwo z panią bibliotekarką, która
postanowiła zrobić na lekcje poezji francuskiej. Podczas lekcji japońskiego
pisaliśmy wypracowanie na temat „pokoju na świcie” , a lekcja angielsko była
odwołana, więc miałam czas, aby pójść do klubu tenisowego i trochę poćwiczyć, a
właściwie to się uczyć w niego grać.
Wróciłam wieczorem, całkowicie padnięta. Nie
wiedziałam, że tenis ziemny to tak ciężki sport. Poszłam do kuchni by zastać
zabrudzony stół, pełny zlew, nie opróżniona zmywarkę i pustą lodówkę.
- Len, ty sobie chyba
ze mnie kpisz!!- Wrzasnęłam idąc do łazienki umyć się i zmienić mundurek na coś
bardziej domowego.
- To teraz
zamówić kolację i śniadanie.- Mówiłam do siebie wykręcając numer do recepcji.
-( Dzień dobry w
czym mogę służyć.)
- Dobry wieczór proszę
pani. Chciałabym proszę, zamówić kolację i śniadanie dla dwóch osób na godzinę
dziewiętnastą i siódmą rano.
-( Oczywiście,
pani Tao. Czy coś jeszcze?)
- Nie dziękuję pani.
Do widzenia
- ( Proszę bardzo.)-
Odpowiedziała rozłączając się. Teraz tylko posprzątać całą kuchnię. Kolacja zdążyła
mi wystygnąć za nim wszystko zmyłam i pochowałam. Czasem się zastanawiam, czy
jestem jego przyjaciółką czy darmową pokojówką. Około dwudziestej zjadłam i
poszłam do pokoju, aby przeczytać lekturę pod tytułem „ Romeo i Julia”.
Skończyłam ciągu dwóch godzin i zaliczając szybkie mycie ubrałam pidżamę.
Spakowałam się na jutro i poszłam spać.
Następny dzień i trzy kolejne minęły podobnie,
tylko miałam więcej zadane. Len trenował i walczył jeszcze raz. Kiedy wrócił w czwartek w środku nocy był wściekły jak osa.
Oczywiście dowiedziałam się, że przegrał, a do tego uratował cztery litery
Asakurze, co go wyprowadziło z równowagi ponieważ chciał go zniszczyć. Wyżywał
się na mnie przez dobre trzy dni. Cokolwiek bym nie zrobiła lub zrobiła, zawsze
było źle. Wydarł się na mnie za to, że siedziałam w fotelu i czytałam książkę,
podałam mu obiad pod nos, zrobiłam zakupy, odrobiłam za niego lekcję, żeby nauczycieli
nie pozabijał. Dzisiaj znów miał walkę, ale tym razem z Yoh. Jak to się
skończyło remisem. Dlaczego? Otóż Tao ma tendencje do nie kontrolowania swojego
gniewu. Asakura się ze mnę przywitał i gratulował wstępu do turnieju. Len się
wściekł i próbował go zabić, ale cud nad cudami, że obaj mieli remis i przeszli
bez gadania.
- Zapraszam do
mnie! Uczcimy to!!- Krzyczał szatyn ciągnąc złotookiego za ramię. Po raz
pierwszy cieszyłam się, że temu idiocie skończyło się foriyoku, ale spojrzałam
na nich mrużąc lekko oczy. Normalnie by zemdleli, gdyby wyczerpali CAŁE
foriyoku, ale tutaj kłócą się i nie wykazują żadnych oznak zmęczenia.
- Megi!
Idziesz??- Krzyczał szaman z pomarańczowymi słuchawkami.
- Nie mów do
niej Megi!!!- Wrzeszczał fioletowłosy uderzając brązowookiego w głowę tak
mocno, że guza mu nabił.
- To jak mam mówić??-
Płakał patrząc na mnie jakbym miała mu pomóc.
- Megami! Ona
nie jest twoją koleżanką!- Krzyczał Chiński wojownik wymachując nad szatynem
swoją halabardą.
- Ale każdy ma
jakiś NIK. Megami jest Meg. Prawda przyjaciółko??- Wyszczerzył się w moim
kierunku Asakura zdobywając jeszcze jednego guza.
- Ona nie jest
twoją przyjaciółką!- Krzyczał wściekły Tao.
- Jesteś o nią
zazdrosny?- Spytał mały blondynek chcąc podrażnić ich nowego przyjaciela.
- Nie jestem
zazdrosny!- A na dowód wysłał dzieciaka swoim legendarnym kopnięciem w kosmos.
- Morty lata!!-
Śmiał się Yoh, przejechałam sobie ręką po twarzy i trzymając oby delikwentów za
tył koszul zabrałam ich do domu Asakury i jakimś cudem wiedziałam gdzie jest.
Dziwne, ale cóż kogo to obchodzi? Len poszedł się przebrać w swój mundurek przy
okazji mi również kazał grożąc, że zapieczętuje Sakurę w jakimś śmietniku. Tak,
więc w bólach przebrałam się w czarną spódniczkę do połowy uda, białe
podkolanówki, białą koszulę z luźno zawiązanym zielonym krawatem i żółtą
marynarką. Włosy związałam w koński ogon białą wstążką i usiadłam do stołu z
chłopakami. Nie było tak źle jak myślałam. Tao i Usui pokłócili się o kostkę mydła.
Morty, który wrócił z kosmosu wyskoczył z jakimś kowbojem, Yoh próbował uspokoić
swoich przyjaciół, ale skończył robiąc za młynek.
- Irytują mnie.-
Rzekła ostro Anna patrząc na mnie jakby to była moja wina.
- Są zabawni!-
Śmiała się Pilika.
- Przepraszam
Anno.- Przepraszała Tamara, za nie wiadomo co.
- Niech się
wyszaleją.- Powiedziałam pijąc herbatę, której Lenny nie pił ponieważ miał
swoje mleko. Chyba całą lodówkę im opróżnił z tego białego płynu.
- To wanny
śmierdziele!!!- Wrzasnęła blondynka wykupując wszystkich z salonu. Nie wiem, co
tam robili, ale słyszałam śmiechy, krzyki, odgłosy bójki i głośne rozmowy.
Kiedy wyszli byli w strojach od karate i szczerze to nie wiedziałam skąd Tao
miał ze sobą bagaż pełny ubrań na zmianę. Oczywiście po jakże wyczerpującej kąpieli
znów byli głodni, jedli i jedli. Len jako jedyny zjadł najmniej z męskiej
ekipy, która z pełnymi brzuchami poszła spać do pokoju Asakury.
Siedziałam na murku i czekałam na tego gbura,
który żegnał się z Asakurą. Byłabym kłamcą jeśli powiedziałabym, że nie
uroniłam ani jeden łzy wzruszenia. Wyjeżdżając natknął się na mnie i patrzył ze
zdziwieniem.
- Miałaś spać.-
Powiedział schodząc z konia w tej pelerynie. Czemu on musi wyglądać jak pajac,
kiedy ja staram się być poważna.
- A ty miałeś
zostać. Gdzie się książę wybiera?- Spytałam nie mogąc się opanować.
- Nie twój
interes. Wracaj do domu.- Powiedział odwracając się do mnie plecami.
- Nie mogę
przecież idioto!!- Krzyknęłam wściekła. Jakoś przeszła mi ochota pomagania mu w
czymkolwiek.
- Niby
dlaczego?- Syknął odwracając się do mnie przodem z poirytowanym wyrazem twarzy.
- Bo nie ma tu
mojego domu.- Odpowiedziałam. Miałam to gdzieś. Jutro pójdę z chłopakami
ratować temu zarozumialcowi tyłek.
- Tam dom twój
gdzie serce twoje.- Powiedział patrząc na mnie spokojnie. Od kiedy on się taki
romantyczny zrobił?
- A gdzie moje
serce?- Spytałam wciąż zła na jego arogancką postawę.
- Przecież
mówiłem, że ze mną. Ty naprawdę mnie w ogóle nie słuchasz.- Mruknął oburzony.
- Czyli jedziemy
do twojego wujka?- Spytałam obserwując siodło. Jak ja tam wejdę??
- Co?? Co masz
namyśli przez „my”??! Ty zostajesz tutaj!- Podniósł nieznacznie na mnie głos,
ale go zignorowałam.
- Czemu ten koń
musi być taki wielki?- Jęknęłam.
- Czy ty mnie
słuchasz? Megi to zbyt niebezpieczne! Zabraniam ci.- Oznajmił wyniośle.
Poklepałam konia po szyi ten parsknął i położył się na ziemi. Z wielkim
uśmiechem na niego weszłam i znów poklepałam go po szyi. Wstał i otrzepał się
ze mną na grzbiecie.
- To jedziemy?-
Spytałam wesoło. Ze mną się nie zadziera. To zemsta za te jego napady furii,
niech głupi się teraz martwi.
- Jesteś
uparta.- Syknął zwinnie wsiadając na to wielkiego białego ogiera. Siedział za
mną i nim zdążyłam poprosić o wolna jazdę ruszyliśmy pełnym galopem.
- Przypomnij mi,
że mam cię zabić.- Pisnęłam, kiedy skakaliśmy nad jakimś płotkiem.
- Chciałaś
jechać.- Zaśmiał się złośliwie ignorując fakt, że prawie porwałam jego spodnie.
Czemu nie możemy tam już być?!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz